Dawno mnie tu nie było. Ostatnio Dominika przejęła cały blogowy content, ale wreszcie znalazłem chwilę, plus wreszcie odwiedziłem miejsce warte opisania (niestety strzały w Meksykańskie miejsca w Kato… cóż, średnio udane ;)). Dziś kilka słów o Bangkok by Lime Leaf.
Od 4-5 lat jestem mega fanem kuchni tajskiej, która zepchnęła w moim rankingu na drugie miejsce nawet kuchnię włoską. Curry czy Pad Thai to absolutne #nadJedzenie. Dlatego gdy zobaczyłem, że goście od Food Trucka Lime Leaf, który był testowany latem, otwierają swój lokal na Mariackiej, to wiedziałem że będzie to destynacja kolejnego testu!
Dwa dni przed planowanym wyjściem na naszym FB odezwał się także Rony, uznałem więc, że to nie przypadek i wreszcie udało się zawitać na miejsce, ale też wypytać o to co sam Rony poleca. Chciałem bowiem spróbować czegoś nowego (miałem już okazję testować pad thai by Lime Leaf, więc z bólem serca odpuściłem sobie tego klasyka). Padło zarówno na kilka nowości jak i jeden klasyk – zielone curry.
Bangkok by Lime Leaf – lokalizacja, lokal, menu
Bangkok zlokalizowany jest na samym końcu Mariackiej w Katowicach. Wcześniej była tam ciekawie wyglądająca kawiarnia, niestety zakończyła żywot zanim zdążyłem się tam udać. Miejscówka jest jednak napprawdę ładna. 3 klimatyczne poziomy, szerokie fotele, znajdzie się nawet kocyk jeśli będzie Wam zimno. 😉
Nie jestem dobry w opisywaniu wnętrz. Ale zawsze możecie zerknąć do środka. Jest naprawdę dobrze.
Menu jest z jednej strony krótkie, z drugiej rozbudowane. Mamy tutaj bowiem kilka potraw, jednak każdą możecie zamówić z różnymi dodatkami (czy to mięsnymi, czy warzywnymi).
Bangkok by Lime Leaf – jedzenie
Przejdźmy jednak do mięsa – i to dosłownie. Bowiem już na przystawkę padło na dwa mięsne dania. Mao ping i Pik Yang. Nazwy nie mówiły mi absolutnie nic, jednak w realu były to ładnie podane kolejno: cienkie, grillowane płaty wieprzowiny, oraz skrzydełka BBQ. Przystawki były ok, choć sosy gdzieś się zgubiły i grillowane mięso zostało samo na placu boju. Przystawki to jednak dobra sprawa, bowiem musicie uzbroić się w nieco cierpliwości w oczekiwaniu na dania główne. Jak udało mi się dowiedzieć, nie ma tutaj mrożenia i odgrzewania. Wszystko trzeba przygotować od zera. A to wymaga nieco czasu. 😉
Zielone curry było bardzo klasyczną wersją. Rony ostrzegał przed tym, że danie może być naprawdę ostre, ale szczerze mówiąc jeśli lubicie pikantne potrawy to nie macie się czego bać (albo ja jestem już udoporniony ;)). Jest pikantnie, ale nie na poziomie, którego nie przeskoczycie. Całość jak najbardziej klasyczna i bardzo dobra. Tutaj było czuć jakość składników. Ten smak nie jest do osiągnięcia w domowych warunkach korzystając z past – wiem co mówię, bo tego typu curry robię minimum 4 razy w miesiącu. 😉 Jeśli więc znacie wyłącznie wersję domową, to koniecznie skuście się na curry w Bangkok by Lime Leaf, możecie się zaskoczyć.
Curry znają wszyscy, dlatego z nowości postawiłem jeszcze na pad garpao kai daow. Nie, ta nazwa też niewiele mi mówi, ale z zapowiedzi wydawało się ciekawie. Smażona wołowina w ciemnym, pikantnym sosie sojowym. Całość podana z ryżem i jajkiem sadzonym, które rozlewa się po daniu po przekrojeniu.
To były zdecydowanie moje smaki, choć przyznam Wam szczerze, że to danie było naprawdę pikantne. Jeśli lubicie uronić łzę, to jest to wybór dla Was (w daniu znajdują się połówki papryczek chilli, które sprawiają, że poziom ostrości jest hardkorowy, możecie zawsze je pominąć i jeść wersję nieco łagodniejszą ;)). Soczysta wołowina, trochę warzyw… niby nic szczególnego, ale podobnie jak w curry czuć tu masę smaków.
A na mały deser padło na coś naprawdę ciekawego. Kluseczki z trzema nadzieniami: orzechowym, sezamowym (czarny sezam) oraz… fasolowym. A to wszystko zanurzone w imbirowej herbacie. Brzmi naprawdę dziwnie, ale jest zdecydowanie warte spróbowania. Nie jest to deser jakiego możecie się spodziewać, bo całość nie jest też specjalnie słodka, ale z całą pewnością jest to coś nowego.
Bankok by Lime Leaf – podsumowanie
Fajne miejsce plus tradycyjne azjatyckie smaki. Moim zdaniem zdecydowanie warto wpaść i życzyłbym sobie by Bangkok w środku Kato przetrwał a w ślad za nim (i w ślad za prawdziwym tajskim jedzeniem) poszło więcej śląskich lokali gastronomicznych. Zdecydowanie wpadnijcie jeśli lubicie tajską kuchnię i jeszcze bardziej zdecydowanie wpadnijcie jeśli jeszcze jej nie znacie i nie chcecie zrazić się czymś co będzie tajskie tylko z nazwy. 😉
Mateusz